Recenzja filmu

Zieja (2020)
Robert Gliński
Andrzej Seweryn
Zbigniew Zamachowski

Święci przy naszym stoliczku

Dobry glina i zły glina. Dobry ksiądz i lepszy ksiądz. Oraz chyba najdziwniejsze przesłuchanie w bezpiece, jakie dane mi było oglądać w polskim kinie. Dochodzenie, które istnieje tylko po to,
Dobry glina i zły glina. Dobry ksiądz i lepszy ksiądz. Oraz chyba najdziwniejsze przesłuchanie w bezpiece, jakie dane mi było oglądać w polskim kinie. Dochodzenie, które istnieje tylko po to, żeby potwierdzić świętość tytułowego bohatera. Zbigniew Zamachowski jako ubek zadaje pytania, Robert Gliński jako reżyser odpowiada mu retrospekcjami w kolejności (prawie) chronologicznej. A retrospekcje równają się małym hagiografiom. Bo skoro jedna strona postsolidarnościowego stołu może kręcić święte obrazki o wyklętych – ba, jeszcze domagać się dla nich hollywoodzkiego sreberka – to czemu druga strona postsolidarnościowego stołu nie miałaby robić dokładnie tego samego? Mamy swoich Wielkich i Nieskazitelnych, powiększmy ich jeszcze bardziej, napompujmy, zamieńmy w pomniki i sztandary. Niech ksiądz Jan Zieja przestanie być wreszcie człowiekiem, tylko okaże swoje prawdziwe oblicze – brodatego supereremity, który kulom i władzy nigdy się nie kłaniał.

Nie chodzi przecież o to, żeby Ziei nie oddać szacunku. Jako działacz KOR-u i opozycji demokratycznej w PRL-u ma na koncie niewątpliwe zasługi (chociaż szczerze nie rozumiem, dlaczego filmu doczekał się akurat on, a nie Jacek Kuroń, postać u Glińskiego drugoplanowa). W polskim Kościele – już wtedy chętnie ulegającemu władzy, o czym dzisiaj rzadko się mówi – reprezentował postawę bliską chrześcijaństwu papieża Franciszka: najpierw człowiek, dopiero później instytucja, reguły, interesy. Tyle że dzisiaj, w świetle kościelnych afer i odmowy prawdziwego rozliczenia, przedstawianie księdza nie jako człowieka, lecz pachnącej ikony bez żadnej moralnej skazy, jest nie tylko niesmaczne i szkodliwe, ale też – krzywdzące dla samego przedstawianego. Bo cóż z tego, że filmowy Zieja grzmi na skorumpowanych biskupów, skoro jednocześnie trzyma z drugim świętym, kardynałem Wyszyńskim – postacią moralnie niejednoznaczną, u Glińskiego wybitnym mężem stanu o aparycji Młodego Papieża. Tu nie ma miejsca na odcienie, trzeba ciosać szybko i topornie w starym pniaku kina martyrologicznego i okołopolicyjnego. Pułkownik znajduje zapijaczonego śledczego Adama Grosickiego (Zamachowski) w brudnej działkowej komórce. Pułkownik (Sławomir Orzechowski) zleca misję na otrzeźwienie: ustalić, że KOR bierze pieniądze z zagranicy, ile i od kogo. Grosicki do inwigilacji wybiera Zieję (Andrzej Seweryn), bo "wygląda jak święty", a takich łatwo urobić. Grosicki – słuchając w biurze, kościele, na słuchawkach – dowiaduje się, że Zieja nie tylko przypomina świętego ojca, ale naprawdę nim jest. Koniec.

Nachalny hagiografizm robi z tego filmu kiepską grę wideo z generycznymi questami. Zasada jest prosta – każda misja potwierdza konkretne boskie skille: uczciwość, bezkompromisowość, odwagę, charyzmę, humanizm. Jeśli mamy rok 1922, to 25-letni Zieja będzie ratował samobójczynię, a następnie – wbrew rozkazom przełożonych i doktrynie – pochowa ją na cmentarzu i odprawi nabożeństwo (w międzyczasie pojawi się jeszcze subquest z niewidomym chłopcem). Jeśli ksiądz walczył na wojnach, to mamy jak w banku nowe Call of Duty: wynoszenie rannych kolegów spod ostrzału, niespodziewaną wycieczkę do dowództwa, walkę w zrujnowanym kościele (z obowiązkowym ujęciem zakrwawionego krucyfiksu na stosie gruzu). Jeśli jedzie do Słupska, na tak zwane Ziemie Odzyskane, to po to, żeby ratować niemieckiego pastora przed linczem oraz zaprosić do rady parafialnej pierwszą kobietę ("Można powiedzieć, że ksiądz był prekursorem feminizmu!" – chwali lub ironizuje Grosicki). I tak to się kręci, bo "Zieja" w osiemdziesięciu procentach składa się z retrospekcji. Te nieliczne sceny "współczesne" są niestety, dramaturgicznie, bardzo przeciętne. Spotkania KOR-u to szkice, z których nie dowiadujemy się w zasadzie niczego o działalności grupy, natomiast nadzwyczaj wiele – o duchowych rozterkach Jacka Kuronia (Jakub Wieczorek) oraz o wsparciu, jakiego "czerwonemu ateiście", oczywiście w kwestiach wiary, udzielał Zieja. Wiadomo, prawdziwy święty tak już ma: ewangelizuje, ratuje, poucza i pachnie dobrem. 

Trochę żal w tym wszystkim Andrzeja Seweryna, który ani razu nie ma okazji wyjść z roli natchnionej powagi: każdym skinieniem głowy, ruchem dłoni, słowem i spojrzeniem gra człowieka obdarzonego wyjątkową bożą łaską. Kanonizowanego – oczywiście tylko w filmie – za życia. Zamachowski ma przynajmniej jako takie pole do popisu: Grosicki nie jest typowym ubekiem z kinowych fantazji, lecz człowiekiem rozdartym, wątpiącym, rzeczywiście zainteresowanym biografią drugiej strony. Tylko cóż z tego, skoro Gliński czyni go pojemnikiem na wspomnienia i uszami, które mają słuchać, a z rzadka dawać coś od siebie? W tej typowo polskiej skłonności do filmowego uwznioślania historii widać mimo wszystko jakiś postęp, chociaż tyczy się on wyłącznie technikaliów. Sceny batalistyczne są na wysokim poziomie, zdjęcia Witolda Płóciennika doceniło już gremium branżowe na festiwalu Camerimage. To wszystko jednak szczegóły, skoro jednocześnie wtłacza się nam szpadlem do głowy, że Zieja, podróżujący bez paszportu, to zapowiedź ideałów przyszłej Unii Europejskiej. Krytykowane wytwarzanie "fałszywej patriotycznej mitologii" zastąpiła podobna mitologia, tyle że o wektorze (pozornie) przeciwnym. Nasz święty mąż przeciwko ich świętym mężom, taka strategia zawsze powinna budzić nasze podejrzenia – i to niezależnie od tego, z którą stroną polskiego stolika akurat sympatyzujemy. 
1 10
Moja ocena:
4
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ile jeszcze razy Polacy, wychodząc z kin po obejrzeniu polskich filmów biograficznych, będą musieli... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones